Chcę być silny, chcę być mądry,
miana wilka chcę być godny.
Bycie wilkiem me marzenie,
tak więc składam przyrzeczenie,
wilczy honor i braterstwo,
mimo wieku, wielkie męstwo,
prawą łapę więc podnoszę,
krzyż harcerski w sercu noszę.
Mundur mój jest moją zbroją,
a wataha mną ostoją,
dziesięć praw niech mi przyświeca,
tak jak w nocy jasna świeca,
tak jak księżyc w nocy świeci,
z mego pyska niech w świat leci,
wilcza pieśń co niesie radość,
bo ja nie wiem czym jest zazdrość,
bo ja nie wiem czym przegrana,
czym jest złość i czym jest zdrada,
a pieśń wilcza hymnem mym,
bym się nie stał wilkiem złym.
Skulony w jakiejś ciemnej jamie smacznie sobie spał,
I spały małe wilczki dwa zupełnie ślepe jeszcze,
Wtem stary wilk przewodnik, co życie dobrze znał,
Łeb podniósł warknął groźnie, aż mną szarpnęły dreszcze.
Poczułem nagle wokół siebie nienawistną woń,
Woń, która tłumi wszelki spokój, zrywa wszelkie sny.
Z daleka ktoś gdzieś krzyknął nagle krótki rozkaz - goń,
I z czterech stron wypadły na nas cztery gończe psy.
Obława, obława, na młode wilki obława,
Te dzikie zapalczywe, w gęstym lesie wychowane.
Krąg śniegu wydeptany, w tym kręgu plama krwawa
I ciała wilcze kłami gończych psów szarpane.
Ten, który rzucił na mnie się niewiele szczęścia miał,
Bo wpadł prosto mi na kły i krew trysnęła z rany.
Gdy teraz ile w łapach sił przed siebie prosto rwał,
Ujrzałem małe wilczki dwa na strzępy rozszarpane.
Zginęły ślepe, ufne tak puszyste kłębki dwa,
Bezradne na tym świecie złym, nie wiedząc kto je zdławił.
I zginie także stary wilk, choć życie dobrze zna,
Bo z trzema na raz walczył psami i z trzech ran teraz krwawi.
Wypadłem na otwartą przestrzeń pianę z pyska tocząc,
Lecz tutaj też ze wszystkich stron zła mnie otacza woń,
A myśliwemu, co mnie dojrzał, już się śmieją oczy
I ręka pewna, niezawodna podnosi w górę dłoń.
Rzucam się w bok, na oślep gnam aż ziemia spod łap tryska,
I wtedy pada pierwszy strzał, co kark mi rozszarpuje.
Wciąż pędzę, słyszę jak on klnie i krew mi płynie z pyska,
On strzela po raz drugi, lecz teraz już pudłuje.
Wyrwałem się z obławy tej, schowałem w jakiś las.
Lecz ile szczęścia miałem w tym, to każdy chyba przyzna.
Leżałem w śniegu jak nieżywy długi, długi czas.
Po strzale zaś na zawsze mi została krwawa blizna.
Lecz nie skończyła się obława i nie śpią gończe psy,
I giną ciągle wilki młode na całym wielkim świecie.
Nie dajcie z siebie zedrzeć skór, brońcie się i wy,
O, bracia wilcy, brońcie się nim wszyscy wyginiecie!