Księżyc wielki wysoko na niebie
rozjaśnia znów nocą ludzkie sny,
a na wysokiej skale ,w potrzebie
wilk stary do księżyca pięśń swoją wył.
Był to piękny ogromny wilk,rasowy
z tych co zwą się u indian Ayjunini,
lecz żył on samotnie losem sowim
tam,gdzie lasy mrokiem już czerniły.
Wielki,acz siwy był już ze starości
wspominał wilczycę i swój pomiot,
ból serce mu rozrywa,ona nie żyje,
młode wilczki po preri gdzieś gonią.
Zły na świat i wielce rozgoryczony
chodzi po lesie,to w prerii zanurzy,
czasem coś złapie,też trupem położy
i kłami rozerwie,we krwi się unuży.
Lecz ta samotność i złość mu doskwiera,
kręci się w koło nie wiedząc co robić,
gorączka już uderza do głowy wilczura
i coraz bardziej w zło chce go wrobić.
Wściekły raz podchodzi do stada owiec,
porywa jedną i już kłapie swymi zębami,
a owca beczy na głos,inne w zmowie
odpowiadają bekiem,my biedni i sami!
Ciągnie wilk owcę do lasu ciemnego,
lecz nagle usłyszał tęten kilku koni,
stanął i spojrzał przed siebie,o niebo!
Ujrzał stado konnych ludzi,co go gonił.
Rozterka go targa,owcy smacznej szkoda,
lecz łowcy mściciele coraz bliżej są,
więc puszcza owcę i ile sił w nogach
do lasu ucieka,tam go już nie dogonią.
Lecz jakże się mylił wolności samotnik,
łowcy nie puszczą tego czynu mu płazem,
już w lesie nagonka i każdy ochotnik
zaciekle wilka szuka,tak prawo mu każe.
Wilk lawiruje wszędy i swą nagonkę myli,
on jest stary wyga,zna tu każdy krzaczek,
lecz watacha ludzi nie daje mu chwili
i zasapanego ciągle strachem wielkim raczy.
Już zbliża się,otacza zwierza zmęczonego
nagonka,gdzie kaci już celują z radością,
a on widząc,że nadszedł koniec życia jego,
rzucił się na wrogów,z honorem i złością.
Poturbował porządnie przy tym ludzi wilk,
lecz oni swą kupą go zwycięzyli w końcu,
zwierz dostał kulą,padł raniony i zamilkł,
oczy mgłą zaszły,odszedł do krainy ojców.
Tam spotkał swą waderę cudowną wilczym pięknem,
po preri znów biegają razem pośród kwiatów,
wyją do księżycza radosne pieśni z wdziękiem
spoglądając na swą ziemię,od czasu do czasu.